Wyświetleń:

sobota, 31 maja 2014

23. Pembrokeshire Coast National Park, Kraina Klifów.

Filmik pod linkiem:

https://www.youtube.com/watch?v=IbBtT60UMxs

Dzień 1

5 rano wstać, kawa, by na 7.10 być na stacji. Przesiadka ma być w Newport, koło Cardiff. Jest ale trzeba czekać 4 godziny? Co tu robić? Nie będę przecież siedział na peronie, jeszcze zimno się coś robiło. Idę miasto oglądnąć. Już na starcie jakoś odpycha jakby, jeszcze zauważam, że zgubiłem mapę. Myślę - ładnie, przygoda się zaczyna. Nic idę dalej.
Już zaraz koło stacji można zobaczyć ruiny zamku.


Widzę, że chwalą się katedrą, myślę - dobra idę.


Fakt, ładna była. Jakby inna. Rozruszałem się trochę, w każdym razie. Co dalej? Tyle czasu. Nic idę zobaczyć jedną z wizytówek miasta. Most. Tyle o nim wiem.


Coś mnie tknęło - wracaj. Faktycznie źle zrozumiałem wcześniej. Pociąg już czekał. Na styk dosłownie trafiłem. Wrażenie co do miasta? Nie lubię dużych miast, ale zawsze to coś więcej zobaczyłem.

Dojeżdżam do Fishguard, bus, do centrum miasteczka, informacja turystyczna, kupić mapę. Szybkie spojrzenie, i w drogę.


Miałem zamiar pobawić się trochę w odkrywcę, skoro tu jest tyle ''kamieni'', zaraz kilka zaznaczonych miałem koło siebie, postanowiłem je zobaczyć. Zapewne to kwestia nieznajomości tematu, tak sądzę, bo nic nie znalazłem. Poza jednym ''standing stone'', który był na prywatnym polu, i ktoś coś krzyczał, jak próbowałem wejść. Trudno. poszedłem na klify, zacząć właściwą wyprawę. 

Pierwsze wrażanie, jakże mylne zresztą mówi - monotonne miejsce, nie dla ludzi szukających adrenaliny. 

Mylne. Fakt, robiąc ten szlak, robi się typowo kilometry, wspinaczki nie ma. Ale adrenalina jest jak szlak wiedzie pół metra od skraju kilkudziesięciometrowego klifu, co chwilę tabliczki z informacją o osuwającej się ziemi, oraz co najlepsze, idziesz widzisz pole, a nagle pod nogami otwiera się przepaść szczeliny wciętej wąsko w wyspę. Dobrze, że wiatry wieją głownie w kierunku lądu.

Dość późno zacząłem wyprawę, na szlak wszedłem dopiero koło 15, tak wiec nie uszedłem daleko. Spieszyłem się jedynie, by rozbić się tak, by móc oglądać zachód słońca za horyzontem Oceanu, który zawsze chciałem zobaczyć. Trafiłem idealnie na wprost. I koło latarni morskiej.





Coś niesamowitego, jedno z marzeń się spełniło.

Dzień 2

Nie mam pojęcia o której wstałem. W nocy latarnia mi trochę świeciła, ale ranek zrekompensował mi wszystko. Ocen był we mgle. Kolejna rzecz, którą chciałem zobaczyć. Raptem kilka godzin, i już zobaczyłem 2 z nich. Na spokojnie, coś zjeść, kawa. 
''Ten spokój, uczycie bycia ukrytym, ale i strach, że coś może nagle się pojawić.''


W pewnym momencie z mgły wychodzi człowiek. Kanadyjczyk, świetny gość. Cieszy się, że w końcu kogoś spotkał na szlaku. Na wieść, że chciałbym zamieszkać kiedyś w Kanadzie, zaprasza. Tylko gdzie on mieszka?

Lubie wędrować we mgle. Nie trzeba nić podziwiać, zdjęć robić, bo i tak nic nie widać. Tylko maszerować.



Mgła utrzymywała się jakieś dwie godziny. Po drodze znalazłem kilka ruin, niewiadomego przeznaczenia. W awaryjnej sytuacji akurat do spania, można by wykorzystać.




Już niedaleko do jakiegoś hostelu, postanawiam zatankować się w wodę tam. Dostałem wodę. Tonem nie znoszącym sprzeciwu zostałem również zmuszony do wypicia kawy i zjedzenia tostów.

Jeśli ktoś daje, nie próbujcie pytać ''ile za to'', bo można bardzo obrazić taka osobę. Ja o tym wiedziałem.

Obok jest wzgórze Garn Fawr, gdzie są ruiny fortu.


Szybkie zdjęcie, powrót, dalej. Gorąco.



Coś się ludzie zaczęli pojawiać. Ale tylko starzy. Szkoda. Teraz widzę, się moda na Tatry zrobiła, ale jak ja łaziłem, raptem parę razy ''swojego'' w górach spotkałem, i sam byłem sensacją, że trafili na tubylca.




Ten kapelusz wzbudził prawdziwą sensacje. Pozytywną. Co jednak mogłem odpowiedzieć na zadawane pytania? 




Minąłem wieś Abercastle, ruszyłem w kierunku Trefin.



W Trefin zaatakowałem pub, by naładować baterie. Koło wsi jest krąg kamienny i kawałek dalej ''standing stone''.



Dalej Porthgain, gdzie też są fajne ruiny. Powoli zaczynałem rozglądać się za miejscem do spania.




Pozostałości kamieniołomu.



Już zaczynało się ciemno robić, gdy na horyzoncie zobaczyłem wyspę, z wieżą. Postawiłem na jedną kartę, że uda się tam dostać. Spiąłem się, i szybko ruszyłem ku mojej ''czatowni''.
Miejsce wygląda jakby było na osobnej wyspie, ale da się tam dostać suchą nogą. Miałem nadzieję, że nie będzie padać, bo duże okna, kamienna podłoga i brak dachu niespecjalnie dobrze współgrały z deszczem.

Trwymcastell

Dzień 3

Cieszyłem się za szybko. W nocy wiał mocny, zimny wiatr. ''Dziurawa'' wieża na szczycie wzgórza, wiat hula jak chce po niej. Szybko się zebrałem stamtąd, ale i tak cieszyłem, że spałem w takim miejscu. 
Jeszcze przed wyjściem w pewnym momencie zobaczyłem strzałkę, skierowaną ku dziurze. Myślę, a sprawdzę. Znalazłem słoiczek z kartką. Czterema imionami. Wziąłem, zostawiłem swoje. Sprawdzę.


Z mojej ''czatowni'' kierowałem się dalej w kierunku Porth Mawr. Coraz więcej ludzi pojawiło się. Klify stały się mniejsze. Ogólnie jakby mniej atrakcyjnie się zrobiło. Wiało. Było zimno.

The Blue Lagoon


Znalazłem kamienie!


I koło Carn Llidi Bychan, na który zresztą wszedłem, ale co to są 84 metry? Choć wyróżnia się w terenie.


Whitesand Beach

Musiałem dotrzeć dziś do St David's. Postanowiłem dotrzeć do St. Justynian, tam zejść z klifów, mając nadzieję znaleźć dwa stanowiska z kamieniami. Nie znalazłem.

St. Justynian's Chapel

St David's jest bardzo klimatycznym miasteczkiem. Już u progu trafiłem na katedrę z ruinami.



Zauważył mnie ksiądz, który zapraszał na koncert muzyki organowej, który miał się odbyć wieczorem w katedrze. Szkoda, mogłem zostać w mieście. Posłuchać.

Szybki ''Double Dragon'' w pubie, i na busa do Fishguard z powrotem.

Tam poszedłem do pubu, z myślą o rozrywce. Byłem sam. Uzupełniłem chociaż wpisy w dzienniku. 
Trzeba było się ruszyć, poszukać miejsca do spania. Ruszyłem tym razem na klify, ale w drugą stronę.
Już zaraz za miasteczkiem trafiłem na ruiny fortu, niestety nocleg w nich był niemożliwy. Poszedłem dalej na klify. Aż dziw, ale rozwaliłem nogi. Niemożebność!

Fishguard's Fort

Ostatnia noc, ostatki wszystkiego, zachód słońca, wspominanie. Spanie.


Dzień 4

Z wstawaniem coś ociągałem się. W końcu się ruszyłem, śniadanie kawa. I kogo widzę. Czekaj, kojarzę tą twarz. Spotkałem znów James'a, który podobnie jak ja wędruje klifami. Ale on jest lepszy. Od Tenby aż do Cardigan. Od soboty maszeruje. Mnie ogranicza czas. Ciekawy gość. On idzie, ja jeszcze jem. Co robić? Jakim prawem bolą mnie nogi? Nie ma, że tyłek usadzę czekając na pociąg. Postanawiam iść do Newport, stamtąd busem do Fishguard wrócić. Tych Newportów jest kilka w Wielkiej Brytanii.
Doganiam James'a szybko, maszerujemy razem.



Rozstajemy się poniżej wsi Bryn-Hellan. On idzie dłuższą drogą. Mnie goni czas.



Newport

Malutkie miasteczko Newport, o niebo lepsze od tego dużego koło Cardiff. Bardzo klimatyczne, zachęca do dłuższego pobytu. Mi mus było wracać. Bus był na styk. Kolejny byłby za późno. 
Fishguard, zakupy, czteropak, bez którego podróż to nie to samo. Pociąg odjechał. cztery godziny czekania na ostatni. Sam, jedyna żywa istota na stacji. Gdyby nie zakup, byłby ciężko. Przetrwałem. Jest pociąg, 3 przesiadki. W domu przed 24, planowałem być koło 18. Życie.
Swoją drogą w Fishguard jest port z promem, skąd można się dostać np do Irlandii.


Podsumowując jedno z lepszych wyjść. Szkoda, że tylko tyle czasu mogłem poświęcić.

Wnioski:
- Nie wiem czemu nogi rozwaliłem. Kwestie ekwipunku miałem to samo co w Snowdonii, tam byłem dłużej, i było w porządku. Muszę to przemyśleć, bo będąc gdzieś dłużej, to może uprzykrzyć wyjazd.
- Jako podstawę wyżywienia były batony musli i obrok, o których mieliście okazję czytać wcześniej. Spisały się bardzo dobrze.
- Znów mi się udało z pogodą, ale jednak osłona od wiatru deszczu, jest bardzo ważna w takich miejscach. Tu też trzeba coś wymyślić.

Tyle, nie ma się do czego więcej przyczepić.