Wyświetleń:

niedziela, 15 czerwca 2014

24. Brecon Beacons National Park 10-14.VI.

Filmik:

https://www.youtube.com/watch?v=p2k83TvFEHI

Pozostał mi trzeci, ostatni park w Walii, do zobaczenia. Celowo unikałem go, wybierałem inne sądząc, że jest po prostu nudny. Fakt nie jest aż tak spektakularny jak Snowdonia czy Pembrokeshire, ale na pewno nie jest nudny. Miałem już kiedyś pewne plany z nim związane, i postanowiłem je w końcu spełnić.

Dzień 1

Mało spałem tej nocy, więc rano byłem średnio do życia. Na szczęście ten park jest blisko, więc nie musiałem specjalnie się martwić komunikacją. Zresztą pierwszy bus i tak był po 9 rano dopiero. Już miałem wyjść, gdy urwała się jedna sprzączka od plecak. Piękny początek - myślę, szybko zszyłem i jazda na busa. Trafiłem na styk. Kierunek Brecon.
Szybko do sklepu, po chleb, i kierunek park. Byłem już to kiedyś więc specjalnie się nie interesowałem miastem.


Zanim dotarłem do pierwszego celu wyprawy, musiałem łazić jakimiś wsiami, polami itd. Ostatni raz powiedziałem sobie. Szkoda czasu tracić na to. Lepiej od razu zacząć wyprawę z konkretnego miejsca. I tak minąłem: Llanfrynach, Pencelli i Aber Village. Po drodze złapała mnie burza, i dość konkretny deszcz. 
Dotarłem do Talybont Reservoir. Tu się właściwie wyprawa zaczęła.


Wybrałem dalszy kierunek, tak by iść lasem. Jedno wielkie błoto, w zasadzie ciągle ten sam widok. Miałem pałatkę, a pogoda była na zasadzie: zaczyna padać wyciągam pałatkę, pada kilka minut, wychodzi słońce, grzeje, pod pałatką jest sauna, ściągam, zaczyna znów padać. I tak w kółko. Może to kwestia nie wyspania się, ale zaczyna łapać mnie apatia.



Dochodzę w okolice wzgórza Allt Forgan, powoli zbliża się wieczór, a do mojego następnego punktu wędrówki jest jeszcze kawałek. Mam przeczucie by zbadać las poniżej mnie. I nie chodzi też o to, że na mapie są zaznaczone wodospady. Jeśli nawet miałem jakiś zły humor wcześniej, szybko mija, gdy wiedzę wodospady zaraz koło mnie.



Na dodatek przestaje padać, wychodzi słońce. Gdy znajduje ten wodospad, pomimo dość wczesnej pory postanawiam spędzić przy nim noc, oraz rozpalić ogień. W tej chwili wszystko mi jedno, że to park, i ewentualne konsekwencje. Mam ochotę i tyle. 




Rozłożyłem się kilka metrów od niego, w ruinach czegoś. Nie dało się określić co to kiedyś było. Na wszelki wypadek rozkładam pałatkę. Ogień. Wiem, że ta noc będzie piękna.

Dzień 2

Faktycznie wyspałem się jak nigdy. Kawa, na śniadanie ''mielonka wietnamska'', i w drogę. Zaczęło padać, nie zakładam pałatki, za ciepło. Najwyżej będę mokry.
Postanawiam wyjść na Craig y Fan Ddu, wzgórze zaraz obok, tal by mieć widok dookoła. Po drodze następne wodospady.



Większość z nich nawet nie ma nazwy. Pasowałoby wymyślić.

Wychodzę na górę, zaczynają się bagna. Ledwo co wysuszone buty z wczoraj zamieniają się w basen.


W pewnym momencie już nawet nie wyszukuję ''suchych'' miejsc, idę jak leci. I tak mokry jestem.
Dochodzę do Upper Neuadd Reservoir, okazuję się, że tama jest w remoncie. Nie pozwalają mi podejść do wody, zresztą i tak jakoś specjalnie mi nie zależy.


Jest ścieżka, bagno, idę nią. Okolica przypomina mi nasze lasy w Tatrach.

Następnie był Pentwyn Reservoir, bardzo zarośnięty, brudny, i mój kolejny punkt programu, Pontsticill Reservoir. Oba blisko dużego miasta ''Merthyr Tydfil''. Widok więc standardowy, dla każdego atrakcyjnego miejsca, blisko miasta. Masa śmieci, palenisk i kondonów.


By zobaczyć zaporę mam do przejścia kilka kilometrów. Idę koło torów kolejki. 

Pontsticill Reservoir Dam


Byłem lekko niepocieszony, że nie było więcej wody, wtedy wygląda jakby był wir. Cała konstrukcja ma za zadanie odprowadzać nadmiar wody z zalewu. Kolejna rzecz, że nie udało mi się zajrzeć do środka. Strasznie ciągnęło. Nawet śniło mi się kiedyś, że jestem w środku, i nie mogę wyjść. Ciągnęło do tego miejsca, musiałem je zobaczyć.

Idę dalej do pobliskiej wsi Pontstcill, atakuje pub, zastanawiam się nad dalszą trasą. 
Wytyczyłem dalsza trasę, idę. Słysze, że ktoś mnie woła. Miejscowy mieszkaniec, pyta, czy nie potrzebuję czegoś. Mówię, że właściwie może mi wody nalać. Przyniósł również idealnie zimne piwo. Zna się widać na ludziach. Grzała nieziemsko. Pogadałem z nim trochę, i dowiedziałem się, że jeśli mam zamiar następnego dnia zobaczyć jaskinie Dan-Yr-Ogof, idąc wytyczoną przeze mnie trasą, nie mam szans. Daleko, konkretne bagna, i nic do zobaczenia. Bagien miałem dość, a że nic tam nie ma.. Postanawiam udać się do Merthyr Tydfil, stamtąd do miejsca docelowego.
Choć dla auta odległość Merthyr Tydfil - Aber-craf, jest dość krótka, chcąc dojechać autobusem, musiałem pojechać najpierw do Brecon, a stamtąd dopiero do Aber-craf. Paranoja. Ale co zrobić.
W Aber-craf byłem już pod wieczór, zacząłem szukać miejsca do spania. 
Widziałem, że będzie piękny zachód słońca, i przy okazji pełnia. Postanowiłem więc spać na szczycie wzgórza, tak by móc oglądać jedno i drugie.


Doprawdy wieczór, a później noc na szczycie Cribarth, były niesamowite.

Dzień 3

Ziemia drży, słyszę tętent. Konie. Kilkanaście sztuk przebiegło koło mnie, budząc mnie. Jeszcze nie było widać słońca, ale w dole była piękna mgła. A konie pozowały mi do zdjęć. Chyba specjalnie obudziły mnie bym nie przegapił tego widoku.



Wschód też okazał się piękny.

Jaskinie dopiero od 10 były otwierane, więc spokojnie mogłem iść spać dalej. 

Zebrałem się, już od samego rana grzało konkretnie. Widziałem, że ten dzień będzie gorący.
Po drodze trafiłem na stojące kamienia.


''Shake Hole''. Leje krasowe? Trzeba uważać, niektóre są bardzo głębokie, i np idąc w nocy, można wpaść, a gorsze są takie, które dopiero się tworzą. Małe. Nie widzisz, bo są zarośnięte trawa. Można nogi połamać.

Dan-Yr-Ogof

Trafiłem na informacje o tych jaskiniach, czekając ostatnim razem na pociąg w Fishguard. Wiedziałem, że miejsce przesiąknięte jest komercją, jednak mimo to, postanowiłem je zobaczyć.
Pierwsza jaskinia Dan-yr-Ogof, przypomina naszą Mroźną, wszystko oświetlone, a do ''Anioła'', wróciłem się ponownie.


''The Angel''

W Cathedral Cave, po raz pierwszy się zirytowałem podczas tej wyprawy, a to za sprawą rozładowania się kamery, która jako jedyna robiła w miarę zdjęcia w jaskiniach. Szkoda, bo ta jaskinia to coś niesamowitego. Potężna, z dwoma wodospadami w środku. I tu przydaje się czasem komercja. Bo komercja oświetliła tą jaskinie, a bez światła to nie byłoby to samo. Muzyka, która idzie w środku, faktycznie brzmi jakby się było w katedrze.



W Bone Cave, faktycznie są ludzkie kości.

Zapytany o ocenę, powiem - średnio. Jaskinie są piękne, osoba szukająca ekstremalnych wrażeń, nie znajdzie ich, za to na pewno estetyczne tak. Cena 14 funtów, to stanowczo za dużo. Za dużo ludzi, temu tak. Zobaczyć oczywiście było warto, dobre miejsce dla rodzin z dziećmi. Oprócz jaskiń jest jeszcze wioska z epoki  żelaza, i dinozaury. To mnie nie interesowało, ale wam pokaże.



Chwila przerwy na uzupełnienia dziennika, i dalej. Dokładnie po drugiej stronie doliny są inne jaskinie. Dzikie. Więc to jest pole do popisu, by zbadać je. 
Doszedłem do ''Caving Club'' koło Ogof Ffynon Ddu, gdzie byłem jakiś czas temu w jaskini. Postanowiłem wtedy, że tu wrócę połazić., i tak spełniłem pierwsze z postanowień.

Koło schroniska zaczyna się szlak, którym można podejść np do Pontneddfechan, gdzie właśnie zmierzałem.
Szlak wiedzie szczytami wzgórza. Trawa, wrzos, gorąc. W oddali lasy. Dobrze, że w schronisku się w wodę zaopatrzyłem.



Kilka kilometrów trzeba było przejść nim dotarłem do początku rzeki, na której czekały na mnie kolejne wodospady. Było już popołudnie jak dotarłem do rzeki. Postanowiłem jeszcze dziś napić się Guinnessa we wsi.
Początek rzeki Nedd Fechan, raczej nudny jest. Ot płynący potoczek. Dopiero po kilku kilometrach dotarłem do pierwszego wodospadu.


Potem już poszło szybko..

Scwd Ddwli



Do Pontneddfechan dotarłem po 20, tak więc Guinness to była szybka akcja. Wróciłem się na szlak, z myślą szukania noclegu. Widziałem, że idą za mną 4 osoby. 
Idąc wcześniej przegapiłem drogowskaz, który wiódł do następnego wodospadu. Zostawiłem plecak, i szybko poszedłem go zobaczyć, skoro miał być 5 min ode mnie.

Sgwd Gwladus

Wracając spotkałem znów tych gości, co szli za mną. czterech Walijczyków z Cardiff. Wyposażeni typowo na imprezę. Pytają czy idę z nimi. Skorzystałem.


Dzień 4

Nawet świadomość spania w tak pięknym miejscu, powyżej Sgwd Gwladus, nie było w stanie pokonać potwornego kaca, jaki mnie obudził. Byli wyposażenie dobrze, jeśli chodzi o imprezowanie.

Pożegnanie, oni imprezują dalej, od samego rana, ja ruszam dalej. W planie jest wracać dziś do domu. 
Znów jestem we wsi, wchodzę na szlak koło rzeki  Sychryd gdzie byłem kilka miesięcy temu z College, na Gorge Walking, spełniając tym samym drugą obietnicę co do miejsca gdzie miałem wrócić.
Chodziło między innymi o zdjęcia, których wtedy w sumie nie zrobiono.


Sychryd Waterfall

To co się stało potem, nie jestem w stanie wytłumaczyć. Poszedłem w ogóle nie tą drogą co trzeba, tak, że trafiłem kilka kilometrów w zupełnie innym kierunku, niż chciałem iść. Zamiast iść w górę Afon Mellte, doszedłem prawie do miasteczka Hirwaun.
Miałem szczęście, trafiłem na gościa, który nie dość, że zatankował mnie w wodę, to jeszcze podwiózł do wsi Penderyn, gdzie właściwie byłem na miejscu, gdzie zmierzałem dojść.
Kilka kilometrów i dochodzę do Sgwd yr Elra, jednego z piękniejszych wodospadów jakie tu widziałem.


Będą koło niego można albo się wrócić, lub iść dalej. Wtedy trzeba przejść pod wodospadem.



Włączył się we mnie eksplorator, więc choć powinienem się wracać, poszedłem dalej. W myśl, to przecież nie tak daleko, następny wodospad.

Sgwd Clun-gwyn

Następny..

Sgwd Isaf Clun-gwyn

Szedłem dalej, wzdłuż rzeki. Myślę w końcu, dość, trzeba wracać. 
Wróciłem znów do Pontneddfechan, dość późno, i co się okazało? Stamtąd nie ma prawie żadnego połączenia ze światem, a na pewno nie z Brecon, do którego miałem zamiar się wrócić.
Musiałem iść ponad 10 kilometrów z powrotem do Aber-craf. Czułem nogi, ale co było zrobić. Wiedziałem, że dziś już nie dotrę do domu.
Ostatnią noc spędziłem we wsi Coelbren, dosłownie parę metrów od kolejnego pięknego wodospadu.

Sgwd Henrhyd

Dzień 5

Za wszelką cenę musiałem jak najszybciej znaleźć się w domu, praca. Nawet nie jadłem śniadania. Zebrałem się, kilka kilometrów jeszcze do przejścia. Jest bus. Powrót.

Wnioski:
- Jeśli chodzi o organizację to nie ma do czego się przyczepić zbytnio. A komunikacja w Walii? Cóż tak jest, i trzeba to zaakceptować.
- Kwestia wody. Było gorąco, ciągle się pić chciało. Co pub właściwie, to się tankowałem. Z początku piłem wodę z potoków, choć brązowa, myślałem, że to kwestia, torfu.. Przegotowywałem ją oczywiście. Prawda jest nieco inna. Owce. Są szanse, że ta woda, to zwyczajna gnojówka. Woda spod Sgwd Henrhyd, była prawie czarna. To ważne. Żyję.
- W Pembrokeshire ostatnim razem przeszedłem koło 55 kilometrów, teraz około 95. Nie liczyłem dokładnie. Nie wiem, czy to dużo.