Wyświetleń:

piątek, 30 stycznia 2015

36. Pembrokeshire Coast National Park, klify po raz drugi. 5-8.I

Elan Valley zadziałało, postanowiliśmy się w trybie szybkim wybrać gdzieś. Opcji było kilka, padło na Pembrokeshire. Z racji, ze Monika nie miała jeszcze okazji zobaczyć Oceanu, a wiedziałem, że jest tam fajnie, tak własnie zrobiliśmy.

Miały być to tylko 3 dni, to tez jakichś wielkich przygotowań nie robiliśmy. Po prawdzie, chcący się faktycznie zaopatrzyć, musielibyśmy wydać sporo kasy, bo nawet ja po Szkocji mam pewne braki. Nie o to jednak chodziło. Kopiliśmy najwyżej kilka rzeczy, które faktycznie przydałyby się. Prognozy zapowiadały paskudną pogodę.

DZIEŃ 1



Po 9 wyjazd z Hereford, przesiadka w Cardiff, jakoś po 13.30 w Fishguard



Plan od samego początku zakładał raczej ''spacer'' niż moje ''łażenie'', wiec wszystko miało być na spokojnie. Miał być milo spędzony czas, tak to zostało określone.
Wymyśliłem iść w ta sama stronę, co już kiedyś szedłem, ale w ostatniej chwili zmieniłem, że jednak idziemy w kierunku Cardigan.

survival..

Fishguard, lower town

Fishguard Fort


Puki co pogoda nawet dopisała, ale zima jest raczej niezbyt dobra pora na łażenie. Raz, że zimno, i wieje, ale najgorzej, że ma się mało czasu na aktywność. O 17 już jest ciemno. Rozbiliśmy się raczej szybko.


Wieczór spędzony z Panem Bellsem. Akuratnie to była chyba najlepsza opcja. Pogoda zaczęła się psuć.

DZIEŃ 2

W nocy wiało konkretnie, deszcz padał. Trzeba było wychodzić co chwile, tropik poprawiać. Złamał się stelaż od namiotu.
Ranek przyniósł piękna pogodę, jednak stosunkowo późno się wyzbieraliśmy.







Idac w kierunku Newport ostatnim razem, nie zahaczyłem o Dinas Island, teraz pomyśleliśmy, ze jakby co, chociaż ta jedna rzecz nowa zobaczę. Jest stamtąd ciekawy punkt widokowy na okolice.








Znów złapała nas późna pora. Pamiętając noc wcześniejszą rozsądniej było rozbić się gdzieś tak, by być osłoniętym. Widziałem takie miejsce. Tam też ruszyliśmy.
Cwm Rhigian dzika plaża.Widać, że raczej mało uczęszczana. Dotarliśmy, gdy już się ściemniało. Rozbiliśmy namiot, tak było rozumniej, i poszliśmy się przejść do Newport.
Tam wyszukaliśmy sobie pub ''Castle Hotel'', gdzie spędziliśmy, nie powiem, miły wieczór.Dowodem na to był totalny brak chęci na powrót do namiotu. Trzeba było wracać.
Jako ciekawostkę powiem, droga szczytem klifów, w świetle pełni księżyca, to coś niesamowitego.


DZIEŃ 3

Noc była ciekawa. Deszcz, wiatr. Początek sztormu. W namiocie woda. Morale, raczej niskie, chęci by wyjść na tą pogodę - brak.
Wszystko w kuskusie, który wysypał się wczoraj, swoją drogą do teraz go znajduję.



Całe wyjście było bez planu. Co teraz? Stwierdzamy, że choć raz można przespać się w ''czymś normalnym'', pierw jednak zobaczymy parę rzeczy. Taki był plan.
Po drodze, najkrótszej zresztą, mały wodospad. 



Kawałek od mały kopiec.


Mieliśmy dość, pogoda stawała się coraz gorsza. Sztorm wzmagał się. Nie mieszkając postanowiliśmy znaleźć coś na dzisiejszą noc. Trafiliśmy na fajne miejsce - stary, kto wie ile, domek pasterki, przerobiony, by w miarę normalnych warunkach móc spać. 40 funtów na nas, za nockę, nie dużo. Tylko wyskoczyć do miasteczka, wyciągnąć kasę, kupić prowiant i dobrze jest.
Co się okazało, spędzenie nocy w tym właśnie miejscu, było jedną z mądrzejszych decyzji, jakie podjąłem. Warunki pogodowe, jakie były w nocy, można spokojnie nazwać słowem - ekstremalne. Wiatr wiał z taką siłą, że moglibyśmy pospadać z klifów gdybyśmy tam spali. Mówię poważnie.
O samym domku. Nie było wody, toalety, wszystko na zewnątrz. Wiatroszczelność też raczej słaba, drzwi zamykane na drewniany kołek, ale ten klimat..





Tycanol, spokojnie możemy polecić. My mamy nadzieję wrócić.

DZIEŃ 4



Wstawać się nie chciało, ale co było zrobić. Bilety powrotne kupione na dzisiaj. Szkoda, zostalibyśmy jeszcze choć jeden dzień. No cóż, podziękowali za gościnę i w drogę.
Chwila czasu w Newport, gdzie jest zamek, niestety bez możliwości zwiedzania, oraz pewna ciekawostka, która może u niektórych budzić mieszane uczucia. Sklep rzeźnik, masarnia, czy jak to tam nazwać, gdzie można nabyć upolowane jeszcze nieoprawione zwierzęta. Ciekawie.



Jeszcze chwila w Fishguard, gdzie zahaczyliśmy o miejscowy sklep z regionalnymi wyrobami, typu sery, mięsiwa, cydry wina. Małe zakupy, chwila, na plaży i niechciany powrót do domu.





























piątek, 9 stycznia 2015

35. Poczatek sezonu 2015 roku, Elan Valley again. 2.I

Od dłuższego czasu raczej nic się nie działo z wyjazdami. Sporo załatwień, jakichś spraw, no szkoda. Postanowieniem na rok 2015 miedzy innymi było, zabrać się za to konkretniej.

Tak jak kiedyś, i z tym samym człowiekiem wybraliśmy się we Trójkę do Elan Valley w Walii.
Autem, na spokojnie. Chodziło o ten impuls, by się w końcu gdzieś ruszyć.



Tylko wyszliśmy z samochodu, porwał nas zimny wiatr. Przyznaje, sweterek to było trochę mało. 
Nie ważne, widoki były, impuls był, no zimno tez. Tama się przelewała. Pierwszy był Caban - coch Resrvoir



Następny był Garreg - ddu Reservoir, obok znów Nantgwyllt Church.




Kolejna jest Claerwen Dam, a po drodze mały wodospad. Dziś mocniejszy, bo widocznie padało.


Claerwen Dam


Jeszcze zostały nam dwie tamy do zobaczenia, nawet pojawiła się opcja by jeszcze do Aberystwyth pojechać. Tymczasem pojechaliśmy zapalić ognisko.

Aberystwyth odpuściliśmy, za późno było, za szybko się ciemno robi. Nie było sensu.

Penygarreg Reservoir zobaczyliśmy ''na szybko'', przy Craig Goch Reservoir, zatrzymaliśmy się na dłużej.

Penygarreg Dam


Craig Goch Dam

Cuz, było się wracać do domu, jednak co trzeba było, zostało osiągnięte.

Teraz widze, ze jest tam jeszcze jedna tama Llyn Brianne Dam. Teraz pasuje w końcu wybrać się tam na dłużej, i zobaczyć ta jedna ostatnia.