Wyświetleń:

czwartek, 11 września 2014

30. Isle of Barra, North and South Uist, Scotland. 20-24.VIII. Część 1

Pomysł by pojechać na północ, do Szkocji pojawił się w mojej głowie już dawno temu, ale poważnie o tym zacząłem myśleć dopiero w tamtym roku. Nie udało się, bo zwyczajnie nie miałem kasy na to by jechać.
Dobrze, że nie pojechałem wtedy, ale czemu to się za chwilę okaże.
Pierwszym problem, jaki się pojawił było - w które miejsce jechać.
Jako, że Szkocja to dość rozległe terytorium musiałem określić się, co chce zobaczyć. Wybór wtedy padł na Highlands. Dobrze, że nie udało mi się wtedy jechać. Moje założenia były niewykonalne.

W tym roku, mając dobre rady, zdecydowałem się jechać tylko na wyspę Skye. Jednak ze względu, że miałem dużo czasu, postanowiłem zobaczyć nieco więcej. Również Hebrydy Zewnętrzne.

I tak wszystko zostało wcześniej zaplanowane, bilety również kupione wcześniej, by było taniej. Jedynie standardowo pakowanie się zostawiłem na sam koniec, jednak jakichś konsekwencji z tego tytułu nie było.

Mając plan, mapy, informacje, pojawił się problem składu wyposażenia, oraz jedzenia, jakie miałem zamiar ze sobą wziąć. To miały być 3 tygodnie, raczej bez sklepów, jak błędnie było napisane w przewodniku.
Musiałem więc mieć wszystko przy sobie. To był błąd, bo plecak z początku dawał mi bardzo w kość. Jeszcze, że problemy z plecami mam. Był ciężki, ale chociaż tanio wyszło.
Tak to problemu z ekwipunkiem nie było. Jego skład:
- krótkie spodenki, używane cały czas
- 4x podkoszulki, grube skarpety wojskowe, gacie
- desanty, używane cały czas. Trampki, może z raz.
- pałatka, kilka razy użyta
- chustka, cały czas. Kominiarka, może z raz.
- torba, plecak, mapnik, menażka, niezbędnik (sztućce), nóż szturmowy, scyzoryk, survival kit, używane ciągle
- śpiwór pododziałów specjalnych, karimata, namiot
- aparat, kamera, nie użyta. Karty pamięci i baterie.
- ubrania wodoodporne, użyte kilka razy
- bluza mundurowa, 2x polar, użyte kilka razy. Spodnie wojskowe, użyte raz. Rękawice skórzane, ani raz.
- palnik gazowy, 2,5 butli gazowych
-  zestaw map, dziennik
- tabletki do odkażania wody, pierwszy raz użyte
-  jakieś drobnostki, których wypisywanie nie ma sensu
Z jedzenia wziąłem:
- 3kg obroku (rodzynki, suszona żurawina, pestki dyni, nasiona słonecznika, sezam)
- kiełbasy, kabanosy suszone, w ilości sporej
- 6 zup winiary
- 4x kuskus instant
- 1kg mleka w proszku
- 2x paczki krakersów
- 4x czekolada
- 2x mix orzechów
- chleb tostowy
- kawa, herbata, warzywa suszone, paczkę cukierków

Chodziło o to by było jak najlżej. Sądziłem, że starczy. Starczyło, na jakieś dwa tygodnie. Nie, po raz ostatni zostawiam wszystko na ostatnia chwile.
Całość, nie licząc biletów wyszła mnie może z 40 funtów, więc pojechałem po taniości.

Dzień 1

Dopakowanie się rano, i na pociąg. Aż mnie przygięło, jak założyłem plecak. Ciężki. Myślę, będzie ciekawie.
Ledwo zdążyłem. Pierwsza przesiadka w Crewe. Pociąg do Glasgow spóźnił się 40 min. Tam z dworca głównego, musiałem przejść na Queens Street, gdzie już czekał na mnie pociąg do Oban.
Za oknem przewijają się piękne widoki. Loch Lomond National Park i inne. Będzie fajnie.
Do Oban dotarłem koło 20. Deszcz. Przywitała mnie orkiestra z miejscowej szkoły muzycznej, która grała na ulicy szkocką muzykę.



Mając czas postanawiam przejść się po mieście. Widzę na wzgórzu ponad miastem jakiś obiekt. Idę to sprawdzić.

McCaig's Tower


Robi się późno. Ciągle pada. Wieje wiatr. Zaczynam myśleć nad tym gdzie będę spać. Terminal promów zamknięty, dworzec kolejowy też zaraz zamkną. Nic, postanawiam przeczekać noc pod byle kawałkiem dachu. Prom na wyspę Barra, mam dopiero jutro rano.

Czekam koło terminalu promów. Przyszła jakaś Niemka. Jest w takiej samej sytuacji jak ja. Czekamy razem. Deszcz, wiatr, zimno. Chcą nas wyrzucić stamtąd, ale udaje się zostać. W nocy zmieniamy miejsce, na bardziej osłonięte od wiatru. Jakoś udaje się zasnąć.

Dzień 2

O 5 rano budzi nas ochroniarz, żeby się pozbierać. Wpuszcza do środka. Zakupy. Czekanie na prom. Kupuje wszystkie bilety wcześniej. Hopscotch 23.
Ładuję się na pierwszy prom. Czeka mnie 7 godzin rejsu. Nigdy wcześniej nie płynąłem żadnym statkiem. Nie wiem zatem, czy mam chorobę morską.


Po drodze mijamy kilka wysp. Do kilku przybijamy.



Na pokładzie zimno, bardzo wieję. Gdzieś na otwartym morzu zaczęło tak bujać promem, że ledwo dało się iść. Ledwo również się powstrzymałem, by nie wymiotować. Nie mając nic lepszego do roboty odsypiam poprzednią noc.

W końcu dopływamy do Castlebay na wyspie Barra. Przepływamy obok Kismul Castle.
Barra przywitała mnie piękną pogodą, oraz silnym wiatrem.


Nie miałem mapy. Poszedłem w losowym kierunku. Spotkałem jedną Angielkę, mającą mapę. Szedłem dobrze.
Barra jest mała wyspą. Bardzo urokliwą, choć nie wiadomo jakiego wrażenia na mnie nie zrobiła.
Od samego początku czułem, że goni mnie czas. Temu szedłem drogami. Na Barra postanowiłem spędzić tylko jeden dzień.
Zatrzymuje się jeden Anglik, z Bristolu, który przeprowadził się na wyspę. Pyta czy potrzebuję podwózki. Korzystam. Przy okazji dostaję odpowiedź na jedno z moich pytań - jak ludzie tu żyją? Za co?
Mówi wielkiego wyboru z praca nie ma, owce, ryby, lub turystyka, ale jak chce się pracować, można spokojnie żyć. On prowadzi hostel i wynajem kajaków.
Zawozi mnie parę km do lotniska, które się znajduje na wyspie. Pas startowy jest na plaży. Rozkładam się niedaleko, też na plaży. Jest zimno, szybko chowam się w namiocie.



Dzień 3 

Planuję płynąć promem o 11, więc na spokojnie się zbieram.
Droga do drugiej przystani, skąd mam prom na Uist wiedzie koło tego lotniska.


Wcześniejszy prom, o 9 coś odpłynął na moich oczach. Bez problemu skoro szykowałem się na 11. W terminalu siedzi jakiś Włoch, też zamierza płynąć na Uist, ale dużo później. Póki co pełna międzynarodowość.


Na Eriskay pierwsze pytanie - co teraz? Nie miałem mapy tego kawałka wyspy, ale z pomocą przyszła poczta. 
Na South Uist, poczta oprócz standardowych obowiązków, również pełni role transportu. I tak można jechać z listonoszem gdzieś, przy okazji zatrzymując się przy każdej skrzynce pocztowej, i patrzeć jak wygląda jego praca.
Koło przystani czekał jeden wóz pocztowy. Znów spotkałem tą Angielkę z wczoraj. Pojechaliśmy. Zatrzymaliśmy się koło sklepu, bym kupił mapę, której nie miałem. Na pytanie gdzie chce jechać, odpowiedziałem, tam gdzie zaczyna się moja mapa. To było jakieś 10km dalej, w Aisgernis.
Pożegnanie i w drogę. Ruszyłem w kierunku Flora Mcdonald's Birthplace, ruiny. Sprawdźcie sobie kim ona była.
Samo miejsce to właściwie kupa kamieni, niemniej dla Szkotów jest to miejsce ważne.


Sam Uist Południowy to z jednej strony góry, z drugiej równina, i tysiące jezior. Opcje wędrówki są dwie. Albo idziesz drogą, albo bagnami. Pojawia się złość, że muszę iść droga. Ale idę.

Zrobiłem ileś tam kilometrów, zatrzymała się Angielka. Pyta, czy podwieźć. Korzystam. Oszczędzam kolejne kilometry. ''Wyrzuca'' mnie jakoś przed Aird Mhor. Szukam miejsca do spania. Nie ma nic. Wszędzie bagna, albo domy. W końcu znajduję kawałek równego terenu, koło jednego domu. Idę się spytać, czy mogę się rozłożyć. Tak. Rodzina Szkocka. Zaprosili do siebie. Kolacja, i odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Demonstracja szkockiego stroju. Możliwość przymierzenia kilku jego elementów. Wiem już jak oni patrzą na turystów. Identycznie jak górale na ceprów. Nie będę kolejnym turystą. Nie kupię kiltu. To piękne, jak tradycja jest w Szkocji ważna. Na dobranoc dostałem jeszcze oryginalną Whisky, na spróbowanie.


Dzień 4

Rano czekało na mnie śniadanie. Świeżo upieczone bułki, oraz szkocka owsianka. Aż głupio się człowiekowi robiło, ale widać taka jest szkocka gościnność.
W końcu wyzbierałem się i ruszyłem dalej.



Nawet nie wiem kiedy przeszedłem Benbecula Island, i dotarłem do North Uist.
Po drodze miałem Teampull na Trionaid, miejsca, które jak się uważa, może być najstarszym uniwersytetem w Szkocji.



Kolejne kilometry i podwózka przez jednego Szkota do Barpa Langass, gdzie jest chambered cairn, oraz stone circle, którego jakoś nie znalazłem.


Wyszedłem na szczyt Beinn Langais, gdzie miałem zamiar spędzić noc. Zobaczyłem wyspę z góry. Jest piękna. Z dołu nie widać tego.



Oglądam zachód słońca, myślę o wędrówce dotychczas. Pogoda póki co dopisuje. Jedynie, że muszę ciągle drogami się poruszać. No i ten plecak.

Dzień 5

Nie spieszyłem się ze wstawaniem. Do przystani promów nie mam daleko. 
Dziwiło mnie od samego początku, dlaczego będąc otoczonym bagnami, nie ma problemu z robactwem. Wyjaśniło się dzisiaj - wiatr. Do tej pory cały czas wiało, dziś się uspokoiło. Nie komary, meszki zleciały się ze wszystkich stron. Od tej pory, to była największa katorga, jaka spotkała mnie na Hebrydach.
Byle się zebrać, i uciekać od nich. Jak się człowiek rusza, nie atakują.


Nie ma lasów, w domach ludzie używają gazu, lub palą torfem.

Mając po drodze poszedłem do Loch nam Madadh, skąd kursują promy na Wyspę Skye. Ja jednak zmierzałem do Berneray. W Lochmaddy tylko zatankowałem się w wodę.
Tu pasuje jeszcze wspomnieć, wszędzie woda ma kolor brązowy, od wszędobylskiego torfu. Niby jest czysta, ale zwyczajnie śmierdzi. Skoro wszędzie są ludzi, wolałem tankować kranówkę.



W Clachan Shannda jest Clach an t-Sagairt, ot kamień.


Kawałek dalej można zobaczyć Dun an Sticer. Dun, znaczy fort. W większości przypadków są to sztuczne wyspy, na których w epoce żelaza były budowane umocnienia. Wiele z tych które widziałem, to był po prostu wysepki, ale czasem coś tam jeszcze zostało do zobaczenia. Jak tym razem. Do środka prowadzi grobla.



Jedna z lepszych rzeczy, które widziałem od początku wyprawy.
Z tego miejsca dosłownie parę kilometrów dalej jest już terminal promów na Wyspę Harris. Dziś już nigdzie nie popłynę, ale okazało się, że terminal jest otwarty. Nikogo w środku nie ma. Dziś śpię w jego środku. W końcu jest możliwość się porządniej umyć.
Jutro Isle of Harris.
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz