Wyświetleń:

czwartek, 11 września 2014

31. Isle of Harris and Lewis, Scotland. 25-30.VIII. Część 2

Dzień 6

Na nogach już od 7. Ludzie mnie obudzili, którzy czekali na prom. Ja płynę następnym. Mam czas na spokojnie się ogarnąć.
Pakuje się i płynę do An-t-Ob (Leverburgh). Już z promu widzę, że ta wyspa jest ciekawa. Inna niż Uist. Góry wyrastające wprost z Oceanu. Nie duże, kilkaset metrów, ale gdy wyrastają z poziomu zerowego, te kilkaset metrów robi wrażenie.


Stąd ruszam w kierunku Roghadal, gdzie myślałem, że jest zamek. Zamku nie było. Wydrukowali ulotki z błędnymi informacjami. Był kościół.


Tur Chliamain

Wymowne..

Idę dalej. Kolejne widoki. Znajomy miał rację - księżycowy wygląd..



Kilka kilometrów. Wkurzyłem się w końcu. Bagna, czy nie, musiałem wejść na jakąś górę. Poszedłem na Roineabhal (460m). Wejście lekkie, nawet z moim plecakiem. Widoki piękne.





Nie pilnowałem czasu. Wróciłem do Leverburgh. Szukałem miejsca do spania. nie było zbytnio gdzie. Rozłożyłem się zaraz obok drogi. No tak jeszcze nie spałem.

Dzień 7

Zatrzymuję się w Visitor Centre w Tuath, by wziąć wodę na drogę. Po chwili zatrzymuje się para hipisów. Zabieram się z nimi kawałek, do Horgabost, gdzie jest The MacLeod Stone. Koło 3 metrów. Robi wrażenie.



The MacLeod Stone


Teraz czekało mnie jakieś 20km do Tarbert. Nic, idę.

Doszedłem do wniosku, że bez sensu robić dwa razy tą samą drogę. Postanawiam jechać jutro do Stornoway, i się stamtąd po prostu wrócić.
Mam pół dnia wolnego, prawie nogi odpoczną. Zaczęły dawać o sobie znać. Rozbijam się niedaleko miasteczka. Wojna z meszkami. 

Dzień 8

Ledwo wyszedłem z namiotu, już meszki atakują. Bez śniadania idę na busa.
Stornoway to największe miasteczko Hebrydów. I tak jest nie duże. Coś 6000 mieszkańców. Typowe miasteczko portowe. W mieście znajduje się zamek, w którym jest college. fajna sprawa studiować w zamku.



Nawet nie wiem ile kilometrów miałem do przejścia do Barabhas, dużo. Gorąco. Przez cała drogę ciągle to samo. Nasuwa się wniosek: Hebrydy, a z pewnością cała Szkocja to spory obszar. Pomysł by pokonać go na piechotę nie jest najlepszy. To nie jak w Tatrach, czy Snowdoni, gdzie nawet nie chodzi o wielkość, ale każda kolejna godzina wędrówki, każde kolejne przebyte kilometry, dają coś nowego. Dolina za dolina, szczyt za szczytem. Tu ''atrakcje'' są rozrzucone w sporej odległości od siebie, i trzeba iść nieraz kilka godzin, by dojść do następnego miejsca, gdzie po drodze krajobraz się nie zmienia prawie w ogóle. O wiele lepszą opcją jest przyjechać tu rowerem, czy autem. Od, do, połazić i dalej. Szkoda czasu i nóg.


W samym Barabhas nie ma nic, za to wieś dalej, Siadar ma już parę ''atrakcji''.
Dun, którego nie widać, Steinacleit-krąg kamieni, i najważniejsze - Clach an Truiseil. Największy standing stone w Szkocji. 6 metrów wysokości. Robi wrażenie. 


Steinacleit

Clach an Truiseil

Rozkładam się koło Teampull Pheadair. Nic już nie zostało z tego. Mam przeczucie, że jutro będzie padać.



Dzień 9

Faktycznie pada. Zwlekam z wyjściem. Postanawiam zatrzymać się przy pierwszym lepszym polu namiotowym, i gruntownie się umyć.
W końcu ruszam. Wiatr i deszcz. Po paru kilometrach zatrzymuje się starsza Szkotka. Jadę z nią do Barabhas. Kolejne kilometry, zatrzymuje się Szkot. Jadę z nim aż do Carlabhagh. po drodze widzę pole namiotowe. Ponoć jedyne w okolicy. Trudno, wrócę się.
W Carloway znajduje się Broch. Broch jest to obiekt mieszkalno-obronny. Wieża z epoki żelaza. Zero cementu, tylko kamień. Dziś już tylko ruiny zostały. Jeden z lepiej zachowanych. Robi wrażenie.




W Na Gearrannan jest Black House Village. Miejsce gdzie można zobaczyć jak wyglądała architektura na wyspach kiedyś. Jeden dom jest wyposażony, reszta przerobiona na hostel. 






Wracam się do Siabost, gdzie jest camping. Złość. Prysznic, morale poprawia się.

Dzień 10

Po to szedłem kilometry z Carloway do Siabost, by teraz znów się wracać. Jest to sens?
Po drodze mam Norse Mill and Klin, którego już nie chciało mi się wczoraj oglądać. Fajny. 




Meszki. Dzięki nim idę bardzo szybko. W Carloway zatrzymuje się Hindus z Angielką. Zabierają mnie do Calanais. Kolejnego dużego punktu, do którego zmierzałem.
Wracam się do wsi wcześniej, Breascleit, gdzie miał być chambered cairn i standing stone, których nie znalazłem.
W Calanais znajdują się kręgi kamienne. W tym jeden duży. Nie ulega wątpliwości, że w przeszłości musiał to być obiekt bardzo ważny. Ustawiony jest zgodnie z kierunkami świata.





W niedalekiej odległości znajduję się kolejny krąg.




Jeszcze jeden.




Parę kilometrów dalej w Gaerraidh na h-Aibhne jest jeszcze jeden stone circle, oraz bardzo dobrze zachowany cairn.




Przykład wody, jaka tu jest.

Tylko wyszedłem na główna drogę pojawił się ten sam Szkot, co mnie podwiózł wczoraj do Carloway. Jadę z nim do Liurbost. Czuję, że czas mnie goni. Postanawiam się wrócić busem do Tarbert, i płynąć na Skye.

Dzień 11

Deszcz, wiatr, zimno. Zbieram się, idę na przystanek. Autobus będzie za 1,5 godziny. Nie ma go. Następny jest za 2,5 godziny. Czekam, marznę. Jest.
Nawet nie wiedziałem, że jest sobota. Następny prom mam za 6 godzin. Nic, czekam, na dworcu. W środku stary Szkot. Na wieść, że jestem Polakiem, zaczyna coś gadać o wojnie. Za cholerę nie można się z nim dogadać. Starsi Brytyjczycy kojarzą Polskę chyba tylko z wojny. Już któryś raz z kolei mam taka sytuację. Nawija bez sensu. Wychodzi. Wyjaśnia się czemu, butelki po Whisky. Wraca, gadka od początku. Już mnie zapomniał. Te same pytania.
W końcu prom. Koło 22 w Uig na wyspie Skye. Gdzie się rozłożyć? Spałem już koło drogi, mogę zrobić to znowu.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz